Gdy wygrywałem Profesjonalia zastanawiałem się, jak też będzie wyglądać wycieczka dla zwycięzcy. W końcu nie ma u nas biura podróży, do którego możnaby przyjść i wykupić wycieczkę pt. „Browary Europy”, tak samo jak kupuje się tydzień w Egipcie. Wyobrażałem sobie, że pewnie dokoptują mnie z osobą towarzyszącą, do autobusu pełnego pracowników Grupy Żywiec i pojedziemy zwiedzać browary, głównie te z grupy Heinekena. Ciekaw byłem jakie kraje odwiedzimy? Pewniakiem dla mnie był browar Heinekena w Amsterdamie, pewnie Paulaner w Niemczech, może coś w Belgii. Wręcz martwiłem się, że mój wyjazd do Brukseli się zdubluje. Tymczasem okazało się całkiem inaczej niż sobie wyobrażałem.
W pierwszej wersji w podróż miałem pojechać z żoną. Po naszej eskapadzie do Brukseli okazało się jednak, że dzieciaki kiepsko zniosły rozłąkę. W drugiej wersji miałem pojechać z moim ojcem, z którym miałem już kiedyś okazję zwiedzać browar w Pilznie. Zatrzymały go jednak obowiązki w firmie. Na szczęście jacer (Jacek Domagalski) mój sąsiad po fachu 😉 (czyli piwowar domowy z pobliskiego Milicza) mógł podjąć w ostatniej chwili decyzję, że jedzie. W innym wypadku miejsce by się zmarnowało. Pojechaliśmy nie w autobusie pełnym pracowników GŻ, a w busie (Renault Traffic) pełnym kumpli. Okazało się bowiem, że organizatorami wycieczki są Grzegorz Zwierzyna (na browar.biz znany jako Żywiec) i Marek Semla (popularny marcopolok), przewodnikiem zaś był Ziemowit Fałat (Zdrój) z Browamatora. Ze wszystkimi znałem się wcześniej z forum i z Festiwalu Birofilia w Żywcu. Dołączył do nas jeszcze Piotr Gilarski – fotograf, który dokumentował też nasze zmagania w Kazimierzu. Zamiast wiec nudnej autokarówki, wyjazd przeistoczył się wypad sześciu kumpli busem na tour po browarach.
Dzień pierwszy
Podróż miała się rozpocząć w Warce, ale ze względu na wizytację browaru przez nowego prezesa GŻ , wizyta w Warce została przesunięta, na inny termin (konkretnie na czwartek 14. października). Zaczęliśmy więc od browaru w Cieszynie. Co prawda browar zwiedzałem już w styczniu na zjeździe założycielskim PSPD, ale wtedy oprowadzał na główny piwowar Dominik Szczodry, a tym razem dyrektor browaru Janusz Konieczny. Podejście było więc bardziej historyczno-biznesowe niż technologiczne. Liczyłem, że może spróbuję już BPA uwarzonego przez dori (Dorota Chrapek), ale niestety w browarze dopiero oczekiwano na przesyłkę gęstwy drożdżowej z White Labs w Kalifornii. W browarze nastroje minorowe, cicho, nieco smutno, okazało się, że ostatni miesiąc nie był zbytnio udany, jest sporo piwa na magazynie i browar pracuje na pół gwizdka. Smutno wyglądały puste kadzie fermentacyjne. Podobnie jak z innych ciekawych miejsc z Cieszyna również przygotuję osobną relację.
Z racji, że ominęło nas zwiedzanie Warki, a przede wszystkim podróż z Warki do Cieszyna, więc zaoszczędzony czas postanowiliśmy wykorzystać na odwiedziny w jednym lub więcej czeskich minibrowarach, których na Śląsku jest sporo. Wyruszyliśmy w kierunku Štramberku. Na moją sugestię zatrzymaliśmy się w Vojkovicach w browarze Koníček. Wybór był słuszny po pierwsze piwa były bardzo dobre, szczególnie specjalna 16-tka uwarzona na święto św. Wacława patrona Czech i czeskich piwowarów. Po drugie zapytaliśmy, czy aby nie można zobaczyć browaru. Jak się okazało sladek Mojmir Velky właśnie warzył piwo. Powiem tak, Koníček był jednym z tych browarów, który wywarł na mnie największe wrażenie. Zdecydowanie zasługuje na osobną relację.
Ponieważ u Koníčka solidnie się zasiedzieliśmy, stwierdziliśmy, że odpuszczamy Štramberk i wybierzemy się do najbliższego browaru. Wybór padł na Hukvaldy. Tutaj klimat był mocno hardcorowy. W powietrzu można było zawiesić siekierę, od dymu tytoniowego było siwo. Normalnie oczy piekły. W lokalu sami miejscowi, którzy co kilka chwil podchodzili do telewizora z włączoną telegazetą, aby sprawdzić wyniki ligi hokejowej. Piwa były przeciętne, atmosfera ciężka, więc po wypiciu, tego co oferowała hospoda udaliśmy się w podróż powrotną do Cieszyna, tam bowiem w bezpośrednim sąsiedztwie browaru mieliśmy zarezerwowany nocleg.
Po powrocie spotkało nas chyba największe rozczarowanie tego wyjazdu. Z racji, że godzina była młoda, więc postanowiliśmy ruszyć w miasto na lane Mastne. Okazało się, że szybko musieliśmy obniżyć poprzeczkę i szukać po prostu lanego Brackiego. Niestety w dwóch kolejnych lokalach od drzwi powitały nas ni to zaskoczone, ni to oburzone oblicza barmanów czy właścicieli i fraza już nie leję. Czary goryczy dopełniło wyjaśnienie jednego z napotkanych Cieszynian, które usłyszał Grzesiek: wie Pan, Ci co piją Brackie, to do tej godziny nie wytrzymują. Po obejściu Rynku, odbiciu się od drzwi kilku lokali padło jedyne sensowne rozwiązanie, idziemy za rzekę. Po przekroczeniu mostu granicznego nasze bystre oczy zauważyły neon browaru Svijany. Co prawda na oknie było napisane, że lokal jest czynny do 22:00, a była 21:50, ale postanowiliśmy zaryzykować. Jak się okazało słusznie, bo obsługa grzecznie wyprosiła nas dopiero o 23:30.
Dzień drugi
Po pokonaniu ponad 350 km krótko po południu dotarliśmy do Benešova. W mieście tym funkcjonuje browar Ferdinand, z własną słodownią klepiskową. Można więc zobaczyć, jak wyglądała słodownia przed laty. Browar i słodownia zasługują zdecydowanie na osobną, obszerną relację. Dodam jedynie, że browar rozlewa niefiltrowane piwo prosto z tanków do 1,5L PETów, które można zakupić w przybrowarnianym sklepiku. Tak też uczyniliśmy, a degustację przeprowadziliśmy na drewnianej ławeczce przed tymże sklepem. Co do smaku piw z Ferdinanda zdania były podzielone. Mnie one nie zachwyciły, były zdecydowanie zbyt słabo chmielone, i nie mogłem się opędzić od wrażenia DMSu. Być może to efekt słabo zmodyfikowanych słodów, z dużą ilością prekursorów DMS. Także o ile browar i słodownia potrafią zauroczyć, to piwa niekoniecznie. Smutne jest to, że o ile Cieszyn pracuje na pół gwizdka, to Ferdinand na 1/10 gwizdka. W okresie swojej świetności, w latach 90-tych XX wieku warzono ponad 200.000 hl rocznie, obecnie warzy się niewiele ponad 20.000 hl.
Z Benesova udaliśmy się do Pragi, do najstarszego jej browaru, a mianowicie Pivovaru u Fleku. Powstanie tego browaru datuje się na 1499 r. W tym samym miejscu przez pół tysiąclecia warzy się, niemal nieprzerwanie piwo. Coś niebywałego. Oczywiście ten browar był wiele razy modernizowany, bo warzelnia wygląda na co najmniej XIX wieczną, nie zmienia to jednak faktu, że w naszym kraju podobnym przybytkiem pochwalić się nie możemy.
Oczywiście prawdą jest, że jest to miejsce mocno zorientowane na turystów. Oczywiście mityczny kelner z tacą becherovki jest irytujący (znaczy początkowo jest zabawny), ale szacunek musi budzić konsekwencja, gdy bez względu na zmieniające się mody, warzy się tylko jeden, ten sam gatunek piwa. Jest to tmava 13-tka. Śmiem jednak twierdzić, że jest to to najlepsze tmave jakie piłem w Czechach. Także pomimo, że byłem negatywnie nastawiony, to u Fleku wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Po zjedzeniu obiadu, szczęśliwym zwiedzeniu warzelni (akurat skończyła zwiedzać jakaś większa grupa i trochę na bezczela wśliznęliśmy się do jeszcze nie zamkniętej warzelni) i wychyleniu kilku kufli flekovskego pojechaliśmy do naszego hotelu, który był zlokalizowany w równie legendarnym miejscu. W XIV wiecznej kamienicy, gdzie znajduje się browar u Medvidku.
W pokojach na łóżkach czekał na nas woreczek ze słodem karmelowym oraz bezpłatnym talonem na mały kufelek Oldgotta. Czym prędzej poszliśmy zrealizować kupon i przy okazji obejrzeć warzelnię. Po raz kolejny mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na chłodzenie brzeczki i to na tacy chłodniczej, która znajdowała się o metr od naszego stolika. Niestety trafiliśmy na wyjątkowo nieuprzejmego kelnera. Nie dość, że miał jakieś obiekcje do mojego kuponu, bo oderwałem tylko część gdzie była mowa o darmowym piwie, a drugą zostawiłem sobie na pamiątkę, to jeszcze zrobił niemałą awanturę, że Piotrek chciał sfotografować jak nalewa piwo z charakterystycznego nalewaka w kształcie kredensu. Pomimo, więc że było w ofercie jakieś nowe piwo (Rogue) to czym prędzej opuściliśmy Niedźwiadka i wybraliśmy się do piwiarni Zly Casy.
A tam orgia smaków – 24 krany, ponad 100 piw butelkowych, w tym amerykańskie. Lokal niestety naładowany do granic, także piliśmy na stojąco w okolicy baru, co znowu ściągnęło na nas niezadowolenie obsługi. Z racji, że nie ulegam konwenansom, to w czeskiej piwiarni zdecydowałem się na Trashy Blonde ze szkockiego Brew Doga. To Ci goście od piw z kilkudziesięcioprocentową zawartością alkoholu, które opakowali w martwe wiewiórki. Potem poszły dwa mocarne piwa z amerykańskiego browaru Saranac, czyli Imperial Pale Ale i Imperial Stout. Oba wyśmienite. Ponieważ zmęczyło nas już stanie, a chcieliśmy jeszcze odwiedzić Novoměstský Pivovar to opuściliśmy ten piwny raj, na odchodnym robiąc zakupy w przyknajpianym sklepie. Niestety, a może na szczęście 😉 nie honorowano kart płatniczych, bo chyba bym się spłukał.
Novoměstský Pivovar, to pierwszy browar restauracyjny w Pradze otwarty po ’89 roku. Skojarzenia z wrocławskim Spiżem nasuwały się same. Od początku więc byłem do niego nieco uprzedzony. Także w tym browarze spotkała nas przyjemność oglądania sladka przy pracy. Browar ma fenomenalne wnętrza, długie korytarze, które prowadzą nie wiadomo dokąd, taras. Niestety piwa były totalnie bezpłciowe, z niską goryczką, co najwyżej poprawne. Także moje uprzedzenia znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. Z racji, że nazajutrz mieliśmy wyruszyć o brzasku, więc mimo, że było jeszcze przed północą wróciliśmy do hotelu.
Dzień trzeci
No gratuluję tak niezwykłej wycieczki.
Przeżyłem może 20% z tego co pisałeś i wiem że ekipa musi być.
Ciesze się że przetrwaliście, a swoją drogą ile piw wypiłeś?
Aż poszedłem do piwnicy po piwo aby poczytać 🙂 Pieron, liczyliśmy w drodze powrotnej, ok. 50 różnych. Nie liczyliśmy podwójnych no i niektóre były małe, niektóre próbki w browarach.
Wiesz no nie liczyliśmy. 😀 Tzn. postaraliśmy się policzyć ile różnych piw w sumie wszyscy spróbowaliśmy, to wyszło, że ponad 50 ale to chyba było w przedostatni dzień wyjazdu. Dużo piw poszło po pół albo na 3 szklanki (szczególnie w samochodzie). Generalnie różnych piw dziennie było chyba ok. 10-12, ale niektóre z prosto z tanku to były w mniejszych ilościach.
oooo, ale łupów przywiozłeś! będzie co pić i o czym pisać 😉
Pisać to ja mam o czym, tylko nie mam kiedy.
Bardzo mnie zainteresował wątek słodów i słodowni.
Dlaczego Weyerman ma złe notowania w Bambergu?
Czy ten słód klepiskowy z Benesova to Bohemian Pils?
Ma złe notowania w Mahr’sie. Chyba się nie lubią nawzajem.
No właśnie do końca nie wiadomo czy Weyermann ma złe notowania w Bambergu, czy tylko w Mahrs Brau. W Weyermannie, gdy zwiedzaliśmy browar (to nie pomyłka mają tam browar) przyszedł Thomas Weyermann. Ziemek wspomniał mu, że jestem wielkim miłośnikiem Mahrs Brau, ale byłem rozczarowany trochę ich piwem. Powiedziałem, że helles miał sporo diacetylu, na co usłyszałem: „to dobrze, że nie był kwaśny”. Ja na to „a zdarza się”. TW: „o tak, bardzo często”.
Także wygląda mi to na jakąś kosę między rodami, zastanawialiśmy się czy to bieżąca sprawa, czy ciągnie się od pokoleń. 😉
A ten słód z Benesova, to nie jest Bohemian Pils. Ziemek żartował, że dla Ciebie chyba będzie trzeba specjalnie sprowadzić ten benesovski. 😉
Mnie też bardzo zaskoczył Paulaner. Zaraz po wyjściu z samochodu widząc wartki nurt kanału i pływające tam śmieci żartowaliśmy, że stąd biorą wodę do warzenia 🙂 Jak się później okazało jest to kanał, który napędzał poprzez turbinę wodną maszynę Lindego z 1881r do produkcji zimna. Firma Linde istnieje do dziś i jest obecna w Polsce. Drugie, zwiedzając browar w Cieszynie musieliśmy mieć na głowach kaski. W Paulanerze dali nam tylko koszulki odblaskowe. Po Paulanerze przewalały się tłumy, otworzenie dla turystów Cieszyna jest jednym wielkim problemem. Na warzelnie w Żywcu wstęp był wzbroniony, tu mogliśmy się poprzytulać do ciepłych kadzi i wszędzie zaglądać.
Konicek wymaga osobnego wpisu. Czasami takie wycieczki dołują i uświadamiają w jak głupim kraju żyjemy.
Drei Kronen, gdybym był urzędasem zamknąłbym odrazu 😀 A warzą rewelacyjnego Weizenbocka, którego dziś opisałem na bizie.
Jak się okazało w Warce, te kaski to pomysł Grześka Zwierzyny i chłyt marketingowy. 😀 Ludzie lubią takie klimaty. Zresztą w Warce był inny bajer, bo nas ubrali w fartuchy. Nie powiem po tym jak się uświniłem w Cieszynie, to nie był taki głupi pomysł. Choć w Warce to za bardzo nie ma się gdzie ubrudzić. 😉
Ja tam nie lubię. Kask zakłada sie na czynnej budowie, lub gdy lecą cegły na łeb w obiekcie.
Ja to zrozumiałem tak, że tu trzeba uważać, bo nie wiadomo co może komu spaść na głowę, jednym słowem ruina.
Kaski są w duecie z latarką. Przyznasz, że ma to swój klimat.
Rozminęliśmy się z Wami, od tygodnia zwiedzam browary czeskie i chyba we wtorek rozmawiałem ze sladkiem z Konicka 🙂
Również gratuluję wycieczki 🙂
Dzięki! Rewelacyjna wycieczka i bardzo ciekawa lektura, choć odczuwam spory niedosyt – tempo czytania koresponduje z ekspresem zwiedzania. 🙂 Pozdrawiam.