Cornelius Greener Bio-Up z Sulimaru

5
2136

Greener Bio-UpGreener Bio – Up to jedno z czterech nowych piw pod marką Cornelius, które dołączyły do Cornelius Weizenbier. Zawartość ekstraktu 14,1°Blg, zawartość alkoholu 6% objętościowo.

Naprawdę podobnie głupiej nazwy dawno nie widziałem. Na pierwszy rzut oka kojarzy mi się ona z napojem energetycznym z Herbapolu o nazwie Green Up. Na drugi rzut przychodzi na myśl modna na zachodzie tendencja do robienia piw ekologicznych/organicznych warzonych na certyfikowanych surowcach. Po obejrzeniu kontry należy stwierdzić, że nic innego na to nie wskazuje. O co więc chodzi? Nie mam pojęcia. Nie potrafię zrozumieć jak pokrętnymi ścieżkami chodziła logika decydentów piotrkowskiego browaru.

Co do etykiety, to nie jest źle, ale całość wygląda jak wykonana na jednym z automatycznych generatorów etykiet. Kapsel od nowych Corneliusów też mnie zupełnie nie przekonuje. Nie jest złym pomysłem wybranie jakiegoś motywu graficznego, który będzie wyróżniał serię tych piw. Kogut czy może kur (taki z dachu) jest dobry, jak wiele innych. Ale dlaczego jest on namalowany srebrną farbą na białym tle? Przecież to jest kompletnie nieczytelne.

Greener Bio-Up

Przejechałem się po nazwie i opakowaniu, czas na zawartość, bo ta przecież nas interesuje najbardziej. Piana niestety rozczarowuje. Jest średnioobfita, drobna, ale bardzo krótka. Znika po kilku minutach. Z kolorem jest już znacznie lepiej. Ciemnozłoty, niemal bursztynowy, ładnie opalizuje. Z racji, że jestem wyznawcą tezy, że mętne jest piękne, doceniam brak filtracji. Zapach przyjemny, słodowy. W smaku również dominują akcenty słodowe, jednak  z wyraźnie, szczególnie jak na polskie warunki, zaznaczoną goryczką. To jest po prostu bardzo dobry niefiltrowany maerzen. Dlaczego więc nie nazwać piwa po prostu Marcowym? Przecież na rynku nie ma ani jednego polskiego marcowego (Złotego Smoka litościwie przemilczę). Przecież przy okazji Oktoberfest można by to piwo promować jako polskiego Festbiera. Przecież część konsumentów pamięta piwo Marcowe z Żywca. Dlaczego sobie utrudniać życie? Nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Zdecydowanie polecam to piwo, bo poza restauracyjnymi browarami jest to wg mnie jedyny maerzen na rynku, w dodatku udany. Niech nie zraża Was kretyńska nazwa. A do browaru apeluję, żeby jak najszybciej pożegnał się z Greenerem i wprowadził Marcowe.

5 KOMENTARZE

  1. Cornelius ma swoisty „talent” do nazw – „Greener” rozbraja, ale nazwanie piwa warzonego w Piotrkowie Trybunalskim „Porterem Bałtyckim” świadczy o, oględnie rzecz ujmując, niebanalnym toku procesów myślowych…

    A etykiety i kapsle akurat przypadły mi do gustu, poza tą od miodowego. Stonowane raczej, bez jarzeniowych kolorków i obowiązkowego połysku.

  2. W pełni się zgadzam- nazwa jest po prostu ohydna, a właściwie ohydnie angielska! Dlaczego polscy browarnicy nazywają swoje produkty po angielsku??? To już ojczystej polszczyzny zapomnieli? Czy to może taka głupia, zagraniczna moda/naleciałość, aby wszystko po angielsku nazywać? No i po co zamiast piwo na każdej butelce pisać beer? Nazwy stylów piwnych też by można po polsku pisać (no może stoutem, ale (można fonetycznie ejl, dla ułatwienia wymowy) i porterem, które z przyczyn braku zamienników zostać muszą). Ale marzeny, weizeny i bocki można by tak swojsko marcowym, pszenicznym i koźlakiem nazywać, a ostatnio coraz więcej tej niemczyzny się widzi niestety. American Imperial Pale Ale, Russian Imperial Stout itp też by można w całości po polsku pisać, zostawiając jedynie z konieczności nazwy stout, czy ale (można by też po polsku ejl pisać dla ułatwienia wymowy).

    • To już z tym spolszczaniem nie przeginajmy w drugą stronę, bo zaraz zaczniemy spolszczać słowa router, hardware albo terminal. Pisanie fonetyczne to mnie się kojarzy z nauką angielskiego w podstawówce i „Aj lajk Majkel” – naprawe nie róbmy z Polaków półdebili. W całej skandynawii wszystkie style pisane są w oryginale, często mają też anglosaskie nazwy własne i nikogo to nie rusza. Interpretując obce style jak najbardziej można nazywać je językiem z krajów ich pochodzenia, to jest swego rodzaju szacunek, hołd. „Inglisz pejl ejl” nie wygląda dla mnie poważnie, zakrawa na kpinę.

Leave a Reply