Bruksela – stolica piwnego raju

10
4246

Belgia to dziwny kraj. Właściwie podzielony na pół. Na leżącą na południu francuskojęzyczną, rolniczą Walonię i leżącą na północy niderlandzkojęzyczną, uprzemysłowioną Flandrię. Podział na Polskę A i B to, przy podziałach w Belgii, zwykłe szukanie dziury w całym. Bruksela, to w ogóle osobny region, bo pomimo, że formalnie leży we Flandrii, to obserwując dominację francuskiego języka chyba bliżej jej do Walonii.

Pałac królewski. Flaga na maszcie oznajmia, że monarcha jest w kraju.

Belgia jest monarchią parlamentarną, jednak od kwietnia trwa tam permanentny kryzys polityczny. Po upadku rządu i rozpisaniu nowych wyborów, w których zwyciężyła separatystyczna partia flamandzkich nacjonalistów, przez 3 miesiące nie udało się osiągnąć jakiegokolwiek porozumienia. Flandria nie ma ochoty dotować Walonii. Padają propozycje utworzenia państwa federalnego, gdzie Flandria i Walonia rządziłyby się niezależnie, wspólna pozostałaby jedynie polityka zagraniczna i obronna. Całkiem realnie rozważa się takie scenariusze jak podział państwa. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Bruksela jest stolicą zjednoczonej Europy. No ale w końcu nie jest to blog o stosunkach międzynarodowych, tylko o piwie.

Manneken Pis przebrany za weterana.
Tego samego dnia Manneken przebrany za południowoamerykańskiego Indianina. Chyba było to związane z dniem brazylijskim, jaki obchodzono podczas naszej wizyty na Grote Markt.

Jeżeli chodzi o piwo, to w porównaniu z innymi europejskimi stolicami, w których istnieje po kilkanaście browarów restauracyjnych Bruksela wypada blado. Jest tam tylko jeden browar (ale za to jaki) i kilka wspaniałych lokali z piwem (tych najsłynniejszych jest kilka, ale ciekawe piwo można spotkać niemal za każdym rogiem). Tym co jest piękne w Brukseli to szacunek i miłość do piwa. Nie wiem, czy to efekt ostatnich lat, ale widać, że w brukselskich restauracjach największą atencją cieszy się właśnie piwo. Tak naprawdę w sklepach z pamiątkami na pierwszym miejscu pojawia się Manneken pis, czyli słynny sikający chłopiec, choć bardzo często w wersji otwieracz do butelek i/lub korkociąg. Na drugim miejscu są wszelkiej maści gadżety związane z piwem, a więc szkło, otwieracze, magnesy na lodówkę, koszulki, a także … świeczki. Kolejnym tak hołubionym atrybutem Belgii i samej Brukseli są słynne belgijskie czekoladki. Trzeba przyznać, że sklepy z czekoladkami robią wrażenie. Nie aż takie jak sklepy z piwem, ale zbliżone ;).

Sklep z czekoladkami i wszechobecny sikający chłopiec.
Kolejny symbol Brukseli, a mianowicie belgijskie frytki (ze smażoną cebulką, ketchupem i majonezem).

Wróćmy do wspomnianych piwnych świeczek, to co widać na poniższym zdjęciu, to oryginalne kielichy piwne. Należy zwrócić uwagę na pieczołowitość z jaką odwzorowano barwę i klarowność poszczególnych piw. Te które w rzeczywistości są mętne, takie są też w postaci świeczki, bardzo dokładnie odwzorowano również barwę, czy pianę. Można zastanawiać się, czy nie jest to pewnego rodzaju profanacja piwnego szkła, czy po wypaleniu zawartości można jeszcze ten kielich użyć zgodnie z przeznaczeniem? Nie da się jednak zaprzeczyć, że robią wrażenie.

Piwne świeczki

Pierwszym piwnym celem naszej podróży był polecony mi przez Jeffa Evansa na Profesjonaliach, lokal o nazwie Moeder Lambic. Poświęcę mu osobny opis, bo zdecydowanie na to zasługuje. Jest to dla piwosza najważniejszy lokal w Brukseli. Żeby zaostrzyć apetyty dodam, że znajduje się tam 48 kranów z piwem, z czego 8 jest pompowanych. W sobotę i niedzielę spotykaliśmy się tam w polskim, a właściwie browar.bizowym gronie ;).

Rodzina Szałów i moja żona Kasia.
Państwo 😉 Kopyrowie i Kucharscy (Piotr szerzej znany jest jako Twilight_Alehouse)

Wieczorny spacer ulicami Brukseli zaprowadził nas do jednego z najsłynniejszych lokali, wymienianych we wszystkich piwnych książkach o Brukseli, a mianowicie do A la Mort Subite. Słynne brukselskie cafe w klimacie fin de sieclu, które niewiele zmieniło się przez niemal 100 lat. Genialna obsada kelnerska. Mieliśmy niesamowite szczęście, że udało się nam znaleźć wolne miejsce w sobotni wieczór.

A la Mort Subite

W niedzielę po dwukrotnej 😉 wizycie w Moeder Lambic, przeplatanej spacerami po stolicy Belgii, w końcu wylądowaliśmy w Delirium Cafe. To kolejny kultowy lokal na piwnej mapie miasta. Składa się z dwóch, właściwie niezależnych, poziomów. Na parterze mieści się Tap House, gdzie z 26 kranów serwuje się piwo lane, oraz piwnicy czyli Beer Cave, gdzie króluje piwo butelkowe.

Delirium Cafe

Obok Delirium Cafe znajduje się pomnik siostry Mannekena, czyli Jeannenke pis.

Jeanneke pis
Brukselska katedra nocą.

Punktem kulminacyjnym ostatniego dnia wycieczki była wizyta w jedynym brukselskim browarze, a mianowicie Brasserie Cantillon.

Browar Cantillon. Dla każdego miłośnika piwa, a szczególnie piwowara pozycja obowiązkowa.

Browar ten specjalizuje się w produkcji lambików, gueze oraz owocowych krieka, framboise. Zwiedzanie jest po prostu genialne. Po otrzymaniu profesjonalnie przetłumaczonego na polski, tekstu ruszyliśmy aby sami penetrować browar. Nie wiem, czy zawsze tak jest, czy akurat trafiliśmy na taki dzień kiedy niewiele się działo, ale zajrzeć można było do każdej dziury. Zdecydowanie wymaga to osobnej, obszernej relacji.

Po powrocie do kraju wspaniałym widokiem powitał nas Wrocław.

Wrocław by night.

Wizytę w Brukseli polecam wszystkim miłośnikom piwa. Choć szczerze dodam, że 3 dni spokojnie wystarczą, aby nasycić się tym klimatem i… odczuć w portfelu, że obowiązującą pojemnością jest 0,25L (€ 3-6).

10 KOMENTARZE

  1. Już miałem iść spać a tu wiadomość, że jest nowy wpis.

    Eeee, nic nie mówiłeś, że tam was była większa grupa. 😉 I wogosze i twilighty, to już w ogóle po stokroć zazdraszczam.

    Teraz czekam na szczegółowe relacje.

    Jakieś maławe te fryty i ze smażoną cebulką? 😉

  2. Twilighty były zupełnie niezależnie, kontynuowały zwiedzanie w szerszym spektrum Belgii, w węższym zaś Brukseli. Bardzo miło było spotkać się z państwem Kopyrami, zwłaszcza w tak fajnym lokalu z tak genialnym wyborem lanych piw.
    A fryty rzeczywiście małąwe. Ja pozwoliłem sobie na profanację, bo jadłem fryty z belgijskiej sieci w holenderskim Utrechcie, ale porcja średnia była tam dla mnie mniej więcej 2 razy za duża…
    Czekam na relację z Cantillon, z chęcią się do niej dopiszę.

    • Aaaa, to jadłeś z dobrej sieci. Ja do niej chodzę zawsze gdy jestem w A’damie. Rzeczywiście średnia porcja jest … średnia, jak dobrze pamiętam pół kilo fryt. Do tego wszystko słusznie polane majonezem 😀 pycha. Największa porcja to kilogram. A w Utrechcie, w której byłeś knajpie? Cafe Belgie?

      • Fryty w Utrechcie jadłem w sieci Manneken Pis (jakże oryginalnie..), lokal tuż koło dworca centralnego. Porcja wyglądała na większą niż kopyrowa, a same fryty były świetnie zrobione – duże, z porządną skorupką, chyba naprawdę były dwukrotnie smażone, jak nakazuje tradycja. Jadłem oczywiście z majonezem, bo marzyłem o tym od pierwszego obejrzenia „Pulp Fiction” 🙂

  3. Noo, to ta sama sieć: http://www.mannekenpis.nl/

    Miałem ubaw w styczniu gdy stałem sobie przed lokalem i wcinałem fryty a tu dwóch młodych Polaków kupowało je sobie i sie zastanawiali które. Wzieli największą porcję, nieświadomie. Już wiedziałem, że będzie wesoło. 🙂 Dostali swoje rożki i wtedy warto było zobaczyć ich miny. Zamilkli, oczy im wyszły, i powoli zaczęli odchodzić usłyszałem jeszcze: ku… jak my to zjemy hehe 😀

    Cały myk w odpowiednich pyrach i temp. oleju. Na ich stronie jest filmik.

Leave a Reply to jacerCancel reply